I jak podobają się Wam zmiany na blogu? Bo mi bardzo! Może to trochę narcystyczne, ale szablon jest dokładnie taki, jaki sobie wymyśliłam i do tego zrobiłam to wszystko sama. Dosłownie +100 do satysfakcji :) Jakiś czas temu moja mama usłyszała od znajomej, że ciasto marchewkowe w jednej z sieradzkich cukierni jest pyszne. Czym prędzej kupiła je na spróbowanie i rzeczywiście było genialne! Nigdy wcześniej nie jadłam takiego, ponieważ byłam zdania, że połączenia z marchewką nie mogą być udane i na pewno będzie to bardzo wyczuwalny smak. A tu okazało się, że tego warzywa w ogóle nie czuć, a wypiek w smaku przypomina piernik. Tyle, że dużo lepszy, bo dość mokry, bardzo puszysty, cynamonowy i z orzechami. Kojarzy mi się z jesienią i ciągle mam na to ciasto ostatnio ochotę :) W końcu udało mi się odtworzyć wersję z cukierni, a nawet usłyszałam od domowników, że jest lepsze niż kupne! Zachęciłam Was? To ruszajcie do kuchni!
Co potrzebujemy na ciasto? (na blachę ok. 24x24 cm)
- 3 jajka
- 1 i 1/2 szklanki cukru trzcinowego
- 1 szklanka oleju słonecznikowego
- 1 i 1/2 szklanki mąki pszennej
- 1 i 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
- 1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka cynamonu
- 2 łyżeczki cukru waniliowego
- 1 szklanka posiekanych orzechów włoskich
- 1 i 1/2 marchewki drobno startej (średniej wielkości)
- cukier puder do ozdobienia
Sposób przygotowania:
1. Ścieramy marchewkę na drobnych oczkach tarki oraz siekamy orzechy na malutkie kawałeczki.
2. Jajka ucieramy dokładnie z cukrem trzcinowym. Dodajemy po kolei: olej, mąkę, proszek do pieczenia, cynamon, cukier waniliowy, sodę, cały czas miksując.
3. Do gotowej masy dodajemy marchewkę i orzechy i delikatnie mieszamy. Całość przekładamy do wyłożonej papierem blachy. Wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy w 180 stopniach przez 40-45 minut do suchego patyczka.
Smacznego!
PS. Wiecie, że robiąc te zdjęcia sama byłam fotografowana? Tak, moja przyjaciółka, czekając jak skończę w końcu tą sesję ciasta, bo ile można, zaczęła robić fotki telefonem, np jak stoję na stole, żeby zrobić ujęcie z góry, albo jak siedzę zwinięta na krześle. Oczywiście nie miałam o tym pojęcia, a później dostałam magiczną wiadomość ze zdjęciami. Powiem Wam, że naprawdę śmiesznie to wygląda z boku :)